Zanim stałem się wielkim miłośnikiem oraz kolekcjonerem konsol, zaciekle broniłem blaszanej fortecy. Teraz, gdy mam okazję czerpać to co najlepsze z wielu platform, wciąż męczy mnie fakt, że już od dwóch lat nie odkładam pieniędzy na nowy komputer. Takie jest właśnie marne życie pecetowca…
Kiedyś wszystko było jasne. Gracze komputerowi mogli korzystać z oprogramowania, które w żaden sposób nie było dostępne dla konsolowców i na odwrót. Gdy mój znajomy ślinił się na widok uruchomionego w najniższych detalach Falcona 4.0, ja zazdrościłem mu niesamowitego NiGHTS, które ukazało się na Segę Saturn. Można więc powiedzieć, że delikatna do utrzymania równowaga była zachowana. W dodatku, pomimo znacząco mniejszej ilości zręcznościówek na komputery, posiadacze blaszaków mogli podbudować swojego ego znacznie lepszą grafiką. Każdy stary gracz pamięta czasy akceleratorów i pięknie rozmytych tekstur, które sprawiały, że porty gier z konsol były grywalne. Tak było do premiery pierwszego Xboksa. Przykładem może być RallySport Challange 2, które z dużym poślizgiem ukazało się w końcu na PC, ale w epoce kolejnej generacji GeForce’ów nikt już nie rozpływał się nad jej grafiką.
Gdy na rynku pojawiła się 360-tka, ponownie z uwielbieniem oglądałem pierwsze zwiastuny gier na nią i zachwycałem się pięknem nowego Perfect Dark oraz PGR3. Wtedy myślałem, że muszą pojawić się co najmniej dwie nowe generacji kart graficznych, abym mógł spokojnie obejrzeć takie widowisko na ekranie mojego komputera. Nie pomyliłem się, ale ta ewolucja dokonała się w oka mgnieniu, głównie dzięki bardzo przyjaznemu Unreal Engine 3. Teraz, z perspektywy czasu, mogę spokojnie stwierdzić, że mocny pecet kupiony trzy lata temu, jest w stanie sprostać wymaganiom prawie każdej nowej gry. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej tezy jest Crysis, który pomimo upływu lat, dalej jest wiodącym benchmarkiem i mam wrażenie, że pisany pod konsole sequel wcale tego nie zmieni. Podobnie jak teselacja masek gazowych w Stalkerze i falujące flagi w DIRT2. Dla tak marnych ciekawostek nie warto składać nowej maszyny z GTX-em 580.
W tym momencie mogę przejść do sedna, czyli dobrych i złych stron takiego stanu rzeczy. Niewątpliwą zaletą całkowitego zastoju technologicznego jest to, że nie musimy wydawać co roku kilku tysięcy złotych na wymarzony sprzęt. Mało kogo na to stać i ja też nie zaliczam się do tych, którzy mogliby sobie pozwolić na taką rozrzutność. Wielu graczy cieszy również powszechna multiplatformowość większości gier – pecetowcy w końcu mają okazję, aby ponownie potrenować kombosy w nowym Street Figterze. Z drugiej strony, komputery straciły wszystkie zalety niszowej i technologicznie najbardziej zaawansowanej platformy. W akcji zaginął chociażby taki gatunek jak symulatory lotu, które nie dość, że pozwalały zasmakować zupełnie innej mechaniki, to dodatkowo pokazywały, kto graficznie rządzi na rynku. Owszem to wiązało się z poświęceniami, ale satysfakcja z oglądania oraz grania we wspomnianego Falcona była olbrzymia.
Wiem, że teraz już niewiele da się z tym zrobić – światem rządzą pieniądze i to aspekty ekonomiczne decydują o tym jakie gry możemy oglądać. Pomimo wielu zalet tej sytuacji, mam już dość setek wysokobudżetowych gier, które wyglądają dokładnie tak samo. Brak mi tej ekscytacji, którą przeżywałem, gdy jeszcze kilka lat temu mogłem kupić czasopismo o grach i zachwycać się niesamowicie wyglądającymi screenshotami oraz przerażającymi wymaganiami sprzętowymi. Na tym polega gorycz, którą mogą odczuwać gracze pecetowcy – ich ukochana platforma przestała być koniem pociągowym, a nową grafikę zobaczą dopiero po premierze kolejnej generacji konsol. Również tych przenośnych… Wielka szkoda.
PS. Złośliwe 666 MHz pojawia się cyklicznie, raz w tygodniu, w sobotę. Jeśli macie w głowach jakieś tematy, pomysły lub sugestie – piszcie na mojego maila: [email protected].
Pingback: 666 MHz – (prawie) pełne archiwum publikacji – Najgorzej o grach